Bakos Katalin - Manicka Anna szerk.: Párbeszéd fekete-fehérben, Lengyel és magyar grafika 1918–1939 (MNG, Warszawa–Budapest, 2009)
I. PÁRBESZÉD FEKETE-FEHÉRBEN
COS S\ţ DZIEJE MlgDZY NAMI 1 Subiektywny wstşp do Dialogu czarno na biatym, wystawy grafiki polskiej i wşgierskiej 1918-1939 Anna Manicka: Kiedy wspominam mój ostatni pobyt w Budapeszcie, zawsze nieodmiennie pojawia się przed moimi oczami Twój pokój w Nemzeti Galeria, z łukowatym oknem, przez które byto widać oświetlony Dunaj... Szczególnie pięknie miasto wyglądało o zmierzchu. Nie mogę również zapomnieć, że po pracy jechałam do którejś z budapeszteńskich łaźni, żeby wygrzać się w gorącej wodzie... Ciekawa jestem, jak Ty wspominasz swój pobyt u mnie, widok z okna mamy bardzo ładny, na skarpę wiślaną... Katalin Bakos: Twoje przeżycia to wielka panorama miasta, moje, to widok na skarpę, bo przecież okna Wasze wychodzą na park, a więc wobec gwaru wielkiego miasta to bardzo intymne, skłaniające do refleksji otoczenie. Ciszy doświadczyć więc można tylko, patrząc przez okna na Warszawę. Wewnątrz, w dziale grafiki odczułam coś zupełnie przeciwnego: na ścianach widziałam śmiałe, grające na emocjach dzieła współczesnych artystów oraz współczesne freski, prezenty artystów-przyjaciół. Nawet Wasze własne dekoracje, odwołujące się do codziennego życia działu grafiki, były niczym artystyczne instalacje. To wszystko - poza tym, że mówi wiele o otwartości i pełni życia - wskazuje na istotną różnicę między naszymi zbiorami: zasoby zbiorów grafiki w Węgierskiej Galerii Narodowej (Magyar Nemzeti Galeria) zamyka koniec lat 60. XX wieku, a zbiorem dzieł najnowszych opiekują się pracownicy działu sztuki współczesnej. AM: Poza tym w Budapeszcie jeździłam wieczorem do opery, gdzie za tysiąc forintów kupowałam sobie bilet w jednej z najwyższych lóż pod samym dachem. Pamiętam, był jakiś wieczór baletowy i była loteria, na której o mało nie wygrałam całorocznego darmowego biletu... Raz mi się trafiło miejsce na parterze, bileter już mnie poznawał i słuchałam Jenufy Janaćka. Patrzyłam na tekst przewijający się u góry i byłam przekonana, że jest to rodzaj ułatwienia dla słuchaczy, żeby mogli dokładnie rozumieć słowa arii. Dopiero kiedy jedna z postaci głośno zaśpiewała: O Boże, Boże... dotarło do mnie, że to czeska opera i że śpiewacy nie śpiewają po węgiersku... KB: Moje polskie przeżycia muzyczne wiążą się z budapeszteńskimi koncertami. Któż by nie znał nazwiska Chopina? Ale jako reprezentantka pełnej zapału młodzieży akademickiej, sama odwiedzałam aulę koncertową Akademii Muzycznej i wraz z bywalcami cyklu poświęconego współczesnej muzyce elektronicznej oklaskiwałam dzieła Krzysztofa Pendereckiego. Jednakże w moich warszawskich doświadczeniach artystycznych od samego początku decydującą rolę odgrywały sztuki plastyczne. Nigdy nie zwiedzałam miasta tak po prostu. Jako początkujący historyk sztuki, zorganizowałam wystawę młodych węgierskich artystów w Galerii Studio Szajny, później bywałam gościem Międzynarodowych Biennale Plakatu w Warszawie. Mam przed oczami bardzo żywy obraz Starówki, pięknych parków (których tak bardzo nam brakuje w Budapeszcie), zbudowanego przez Sowietów Pałacu Kultury oraz przypominających węgierskie szarych blokowisk. W poznawaniu Warszawy pomocne były rady i wskazówki Krisztiny Jerger, z którą przez lata ściśle współpracowałam w Węgierskiej Galerii Sztuki (Mucsarnok). Matka Krisztiny jest Polką, a ona sama skończyła studia na Wydziale Historii Sztuki w Warszawie. Obecnie pełni funkcję wicedyrektora Węgierskiego Instytutu Kultury w Warszawie. Poznałam też jej przyjaciółkę Elę, czyli Elżbietę Artowicz, językoznawcę, która w imię przyjaźni jeszcze w czasie studiów nauczyła się węgierskiego. Obecnie jest Kierownikiem Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego. AM: Rzeczywiście Wasz język sprawia Polakom i nie tylko Polakom trudności, ponieważ nie jest podobny do żadnego znanego nam języka. Rozumiesz, nawet Boże, Boże mówicie inaczej. A jak właściwie? A mama nazywa się mama?